Co jakiś czas zapraszam do tej rubryki różnych artystów komiksowych, by porozmawiać z nimi o ich pracy. Tradycją stały się już moje spotkania z Toddem McFarlane’em. Zapraszam więc Was na naszą trzecią rozmowę o Spawnie, o filmach i o komiksach. Czyli o wszystkim, o czym tutaj piszemy.
Wydajesz „Spawna” już nieprzerwanie przez 33 lata. Jak bardzo rynek komiksowy zmienił się w tym czasie?
Jesteśmy obecnie w zupełnie innej rzeczywistości. Można by rzec, że prawie na innej planecie. Gdy otworzyliśmy nasze wydawnictwo Image Comics w 1992 r., nie było internetu. By ludzie dowiedzieli się o naszym istnieniu, musieliśmy wykupować tradycyjne reklamy w magazynach papierowych oraz udzielać wywiadów w radiu i prasie. Generalnie szukałeś kogokolwiek, kto chciał z tobą pogadać o komiksach i mógł to gdzieś opublikować. Nie było miliona podcastów, ludzi, którzy mogli wyciągnąć małą kamerę z kieszeni i nagrać wywiad w jakości telewizyjnej. Musieliśmy się ostro natrudzić, by zostać zauważonymi. By ktoś sięgnął po nasze komiksy.
Do tego rynek wydawniczy też wyglądał zgoła inaczej. Do komiksu robiło się jedną okładkę, a nie kilka wariantów jak teraz. Nikt nie myślał o limitowanej wersji okładek. Wyobraź sobie, że teraz są rysownicy, którzy specjalizują się tylko w robieniu okładek. W życiu nie narysowali żadnego komiksu, a są w stanie się ze swojej pracy godnie utrzymać. Nie było tak licznych konwentów skupiających ludzi, którzy kochają komiksy. Dlatego gdy mówię, że to była praktycznie inna planeta, to nie przesadzam. Dla mnie była.
Skoro wspomniałeś o różnych wariantach okładek, to się zastanawiam, czy to Twoim zdaniem pomaga branży, czy ją powoli zabija?
To zależy, jak na to spojrzysz. Ja jestem za tym, by dawać ludziom to, czego chcą, i w takiej ilości, jaką chcą. Obecnie wydawnictwa, gdy wydają pierwszy numer czegoś, to lubią robić aż 12 różnych wariantów okładek. Dane, jakie zbieramy, pokazują, że ludzie chcą je kupować. I przykładowo, gdy wydajesz 12 okładek i sprzedajesz 60 tys. egzemplarzy, to jest to superwynik. Jednak jeśli podzielisz, to wychodzi, że tak naprawdę sprzedałeś 5 tys. egzemplarzy każdej okładki. Następnego miesiąca wychodzą tylko dwie okładki i sprzedaż wynosi 10 tys. Twórcy wtedy zaczynają się zastanawiać, co się stało, że im sprzedaż tak mocno zleciała. Nie zwracają uwagi, że średnia sprzedaż pozostała taka sama. Jednak część artystów przywiązuje się do tego nakładu pierwszego numeru z wieloma wariantami i bierze to jako liczbę fanów, która co miesiąc będzie sięgać po komiks. A to błąd.
Dlatego ja staram się trzymać maksymalnie trzech wariantów okładek, by nie zaliczać takiego spadku sprzedaży. Lubię pracować na stałych, przewidywalnych liczbach i na razie mi się to udaje. To była lekcja biznesu z Toddem McFarlane’em 101. (śmiech)
No właśnie. Dla Ciebie komiksy stały się już biznesem. Oprócz tego, że prowadzisz wydawnictwo, masz jeszcze firmę produkującą figurki, która cały czas poszerza swoje portfolio o nowe IP. Czy Ty masz jeszcze z tego wszystkiego frajdę, czy została ona zakopana pod mnóstwem pracy?
Powiem szczerze, że gdyby nie fun, jaki z tego wciąż mam, to dawno bym to wszystko rzucił w diabły. Ostatnią rzeczą, o której myślę, to pieniądze i jak nabijać sobie profit. Bardziej mnie interesuje, czy będziemy mieli pieniądze na zakup nowych licencji na wydanie nowych tytułów. Robię więc wszystko, by ten budżet się spinał. Wiesz, kiedy pierwszy raz poczułem, że buduję imperium? Gdy ludzie zaczęli do mnie podchodzić, bo znali bohaterów, których sam stworzyłem. To jest prawdziwa siła twórcza. Zaczynasz sobie uzmysławiać, że jak ciebie zabraknie, to te postaci dalej będą żyły. Ktoś inny będzie pisał ich historię. Ale dzięki nim stanę się nieśmiertelny.
Cały artykuł dostępny w PSX Extreme 332.